Zamknij

Już nic nie da się zrobić , aby było lepiej

20:46, 15.07.2020 artykuł sponsorowany Aktualizacja: 20:46, 15.07.2020
Skomentuj

Naturalnym jest, że dla rodzica najważniejszym jest ochronić swoje dziecko przed całym złem świata. Jeszcze do niedawna nie mówiono głośno o niepełnosprawności czy zaburzeniach nowo narodzonego dziecka, a dostęp do rehabilitacji czy na terapię przypominał o czasach PRL-u. Aktualnie ośrodków rehabilitacyjnych, specjalistów i terapii jest coraz więcej, a Mali Bohaterowie otrzymują pomoc znacznie szybciej.

               Moim pierwszym miejscem pracy był salon optyczny z dwoma gabinetami; ortoptycznym i okulistyczny. Co prawda – moja wiedza na pierwszym semestrze optyki okularowej nie dawała mi wielu możliwości, a moje obowiązki były okrojone do wyboru oprawki, zaproponowania kilku opcji soczewek okularowych na podstawie analizy recepty okularowej i wypisanie zlecenia w systemie operacyjnym. Pacjentów było tam naprawdę dużo i w różnym przedziale wiekowym. Natomiast nie będę ukrywać, że najbardziej lubiłam środy, kiedy nasza mała sala sprzedaży przypominała bardziej żłobek i przedszkole, aniżeli salon optyczny.

               W gabinecie okulistycznym przyjmowała tego dnia pani dr Kasia, a w ortoptycznym pani Eliza prowadziła terapię. W pewnym momencie zobaczyłam jak wychodzi mama z Wojtusiem nieco przybita, a za nimi podąża nasza ortoptystka i zwraca się do nich słowami: „BARDZO MI PRZYKRO, ALE JUŻ NIC NIE DA SIĘ ZROBIĆ, ABY BYŁO LEPIEJ”…

               Od tego dnia nie byłam już tylko studentką i doradcą w salonie optycznym. Rozpoczęłam proces intensywnego samorozwoju. Rozpoczęłam od zapisania się do wolontariatu w internacie ośrodka szkolno-wychowawczego w Poznaniu przy ul. Szamotulskiej 67 dla dzieci i niepełnosprawnej młodzieży. Nauczyłam się rozmawiać, bawić, czuć i analizować w podobny sposób, co dzieci z upośledzeniem umysłowym czy niepełnosprawnością ruchową. Oczywiście, początki nie należały do najłatwiejszych, a proces adaptacji trwał zdecydowanie za długo. Gdy zaczynałam przychodzić do internatu, to dzieci nie chciały ze mną rozmawiać, żyły swoim dotychczasowym życiem, a osoba taka jak ja była dla nich tylko intruzem. Nie dawało mi jednak spokoju to, że nie potrafię się z nimi porozumieć. Analizowałam każde spotkanie i zastanawiałam się co robię źle. Byłam przecież miła, zawsze przynosiłam ze sobą kilka świeżych pomysłów na wspólne spędzanie czasu. Doszłam do wniosku, że zupełnie nie znam „moich dzieci” i czas najwyższy to zmienić. Poświęciłam wiele czasu na naukę chorób i zaburzeń, z którymi zmagali się moi podopieczni. Dopiero kiedy byłam  w stanie zrozumieć ich naturę i nauczyłam się z nimi rozmawiać w określony sposób, to dostałam możliwość poznania ich myśli. Nie wiem kiedy to się wydarzyło, ale na spotkanie ze mną przychodziło do świetlicy coraz więcej osób. Zaczęliśmy rozmawiać, bawić się i wspólnie marzyć… W tym miejscu i moje marzenie zaczęło się tworzyć, które dziś już spełniam – chciałam otworzyć miejsce, gdzie połączę optykę okularową, optometrię, ortoptykę i sensorykę z problemami związanymi z zaburzeniami rozwojowymi czy niepełnosprawnością. Chciałam być dla tych, którzy zbyt szybko mogą usłyszeć, że nie będzie poprawy… W końcu dotarłam do miejsca, kiedy to ja mogę obiecać, że nigdy nie powiem: „JUŻ NIC NIE DA SIĘ ZROBIĆ, ABY BYŁO LEPIEJ”.

               Prawda jest taka, że w każdej osobie niepełnosprawnej czy zaburzonej można zobaczyć zwyczajnego człowieka, który tak samo, jak ja czy Wy ma uczucia, ambicje, talenty i różne potrzeby, a różni się tylko sposobem przekazu tego, co czuje i czego pragnie. Osoby z zespołem Downa są bardzo uczuciowe i ciepłe, kiedy traktujemy ich jak równych sobie, kiedy dajemy im poczucie bezpieczeństwa i nie oceniamy ich przez siatkę niepełnosprawności. Oczywiście, zdarzają się osoby z tym upośledzeniem, które bywają nieufne, a co za tym idzie uparte i agresywne, ale jaki człowiek nie reaguje w taki sposób przy chociażby zwyczajnie złym dniu?

               Pewnie zastanawiacie się w jaki sposób przekonać do współpracy osobę z zespołem Downa w gabinecie, aby spokojnie i sprawnie przeprowadzić badanie? Najprostszym sposobem jest zapoznanie pacjenta z tym, co będziemy robić, pokazanie mu przebiegu badania, wykreowanie wspólnej ścieżki z jasnymi komunikatami, co kolejno będziemy robić i co ważne – pacjenci z zespołem Downa lubią mieć po prostu wybór co do sposobu wykonania badania, a kto go nie lubi?

               Zupełnie inna jest sytuacja, gdy do gabinetu przychodzi Maluszek z autyzmem, a zmartwiona mama szuka pomocy u specjalisty, który go zrozumie. Główną oznaką tej choroby jest symptom wycofania, czyli unikanie kontaktu z ludźmi i światem zewnętrznym. Najczęściej rodzice nie zdają sobie sprawy, że ich dziecko może chorować, a co więcej traktują je jako bardzo grzeczne i spokojne. Najczęściej autyzm jest diagnozowany kiedy rozpoczyna się proces intensywnego rozwoju mowy, reakcji ze strony dziecka na bodźce zewnętrzne, a zabawa z rówieśnikami jest najlepszym zajęciem i rodzic nie zauważa tych zmian w przypadku swojego potomka. Autyzm jest zaburzeniem, które ma wiele odmian, a schemat współpracy z autystycznym dzieckiem nie jest możliwy do wykreowania. W przypadku tego zaburzenia nie można oczekiwać od dziecka rozumienia poleceń i robienia tego, czego od niego oczekujemy. To właśnie my powinniśmy dostosować się do jego skrytej osobowości i spróbować wejść w jego świat dokładnie w taki sposób, w jaki on to robi – naśladując go, gdyż tylko taka metoda jest w stanie dać nam możliwość integracji z pacjentem. Dzieci z autyzmem lubią samotność i ich codzienność, którą znają od zawsze. Stąd też mój pomysł o mobilnym badaniu i tych najmłodszych Skarbów, gdzie to ja przemieszczę cały swój optyczny świat do pacjenta, a nie on swój do mnie, gdzie zdecydowanie nie będzie czuł się komfortowo.

               Ostatnio miałam pacjentkę – prześliczną Kirę, która ma dwanaście lat, a jej codzienną zmorą była walka z zaburzeniami sensorycznymi. Pamiętam, jak po raz pierwszy weszła do mojego gabinetu i niemalże zaczęła płakać. Bała się tego co zobaczy, dotknie czy poczuje. Strach był tak ogromny, że paraliżował jej wszelkie odruchy i zezwalał tylko na łzy. Uspokoiłam sytuację, gdyż wiem, że przede wszystkim u dzieci z zaburzeniami integracji sensorycznej liczy się proces zapoznawania i oswajania z tym, co powoduje dyskomfort. Terapia sensoryczna pomaga uporządkować wrażenia zmysłowe docierające do mózgu. Dlatego Kira usiadła na fotel okulistyczny dopiero, kiedy pomogłam jej prawidłowo reagować na wrażenia zmysłowe podczas pobytu w gabinecie.

               Przyznam, że praca z dziećmi nauczyła mnie radości z tego, co się widzi. Tak, zajmuję się dziećmi z zaburzeniami rozwojowymi, z zespołem Downa, z zaburzeniami integracji sensorycznej i z autyzmem. To ja badam tym Małym Bohaterom wzrok, to ja z nimi ćwiczę i to ja startuję z nimi z miejsca, gdzie inni mają metę. Natomiast zajmuję się jeszcze dwiema grupami ludzi – tymi, o których najlepiej w ogóle się nie mówi.

               Pierwsza grupa to taka, do której należy moja pacjentka – pani Halina. Kobieta w wieku dziewięćdziesięciu lat została przyprowadzona przez swojego syna na badanie wzroku i dobór okularów, których nie miała już kilka dobrych lat, a w ostatnim czasie kanapki przyrządzała sobie po omacku. Radość, która towarzyszyła mojej pacjentce przy odebraniu okularów była nie do opisania, a ilości złotych słów i życzeń nie jestem w stanie policzyć do dnia dzisiejszego. Zdecydowanie nie było to standardowe badanie refrakcji, gdyż dobór mocy soczewek okularowych przeprowadzałam za pomocą skiaskopii i kasety okulistycznej. Zawsze jest sposób, aby pomóc.

               Druga grupa to taka, która na skutek nieszczęśliwego wypadku czy ciężkiej choroby nie jest w stanie przetransportować się do gabinetu i salonu optycznego, a ich główną rozrywką jest chociażby oglądanie telewizji czy wyglądanie przez okno. Pomimo, że często tacy pacjenci są niekomunikatywni, to nie potrafię pozostawić ich bez umożliwienia komfortowego widzenia. Metoda badania skiaskopii umożliwia mi dobór korekcji okularowej i sprawienie, że chociaż na chwilę zobaczę uśmiech na twarzy swojego pacjenta.

               „Kret Okodeusz” jest marzeniem, które pojawiło się w mojej głowie już dawno temu. Cały swój tor nauki, niezliczone szkolenia i pracę kierowałam w określony sposób. Nie ma u mnie przypadków. Ściśle określony cel dał mi drogę do osiągnięcia sukcesu. Po drodze spotkało mnie mnóstwo niepowodzeń, wielokrotnie potykałam się o własne, zbyt wysoko ustawione poprzeczki, a czasami zapał gasił się szybciej, niż zdążyłam złapać bakcyla. Dotarłam do punktu, gdzie wiem, że osiągnęłam na tyle dużo, aby dawać dobro innym.

 

Autor: Dorita i Jakub Józwa 

(artykuł sponsorowany)
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%